OSC Telegram #4

by oscetc

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami. Wróć. Za stosem książek i filmów do obejrzenia jestem sobie różnie radośnie ja, przekraczająca codziennie Styks miejski w drodze do pracy. W sensie korki są, no, i praca jest, i książki są, i filmy są, tylko czasu i energii jakoś niewiele. I właśnie dlatego jest mnie tu jakoś niewiele, chociaż mam sporo do napisania. Tyle się przecież dzieje!

Nie wiem, czy wiecie, że naukowcy cały czas patrzą w czarne dziury, ale po raz pierwszy czarna dziura spojrzała na nich… W sensie COŚ wylazło z czarnej dziury. Albo będziemy mieli Star Treka naszej rzeczywistości, albo naszej rzeczywistości nie będzie i żadnego Star Treka też nie będzie. Innej opcji nie widzę.

Ludzkość codziennie ma wrażenie, że jest dość bezużyteczna, ale potem ludzkość widzi ochroniarzy Jasona Momoi i od tego momentu nic już nie będzie takie samo. Można klikkliknąć.

My, urodzeni w latach 80., wychowani w latach 90., dostajemy, o dzięki wielki internecie, obsadę Avengersów jak żywcem wyjętą ze wczesnej młodości. Tu klikamy. Obsadzenie Brendana Frasera i Keanu Reevesa to czysty geniusz.

Nie wiem, czy wiecie, ale 12 marca była kolejna (trzecia!) rocznica dnia, kiedy Śmierć poznał sir Terry’ego, zatem kolejne części sobie podzielę cytatami (w przekładzie Piotra W. Cholewy ofkors). Mogłabym skłamać, że po raz kolejny czytam Pratchetta właśnie z tej okazji, ale prawda jest taka, że czytam kompletnie bez okazji i kompletnie przypadkowo, bo lubię. O.

“Zawsze pamiętaj, że tłum, który oklaskuje twoją koronację, jest tym samym tłumem, który będzie oklaskiwał twoją egzekucję” (Piekło pocztowe)

Wiecie, kiedy zobaczyłam zwiastun Czarnej Pantery po raz pierwszy (w kinie, żeby nie było), stwierdziłam, że ten film będzie beznadziejny. Myliłam się, zdarza się najlepszym. Podobało mi się. Kupię to na na Blue, bo jest absolutnie prześliczne. Tłumaczenie było bardzo zgrabne, chylę czułki. Książę T’Challa ma tak piękną chustę w ostatniej scenie, że, chociaż posiadam na stanie tyle szaliczków itp., że mogłabym obdarować małą armię, chcę taką. Film pięknie pokazuje, że można połączyć tradycję z nowoczesnością i to działa. Ma może nieco zbyt przeciągnięty początek, ale potem jest więcej niż przyzwoicie. Ma kilka dziurek fabularnych, które jednak nie rażą zanadto. Ma fajne epizody. Ma osom Martina Freemana. Ma dużo świetnych ról kobiecych i to takich dam, które raczej ratują z opresji niż wymagają ratunku. Ma świetne efekty specjalne. Widzicie, dużo rzeczy ma, ale jedna rzecz bije je na głowę, albowiem ma absolutnie przeurocze bojowe nosorożce. Pojechałabym do Afryki, a jakby się dało do Wakandy, to już bym się pakowała.

“– Ale przecież wszyscy byliśmy kiedyś młodzi.
Śmierć rozważył to dokładnie.
– NIE, – stwierdził. – NIE WYDAJE MI SIĘ.” (Mort)

Lady Bird mnie się bardzo podobała w każdym aspekcie – i scenariusz, i aktorstwo, i sposób prowadzenia historii. Sympatyczne. Fajnie zagrane. Człowiek wychodzi z kina z dwoma uczuciami i sama nie wiem, które dominuje bardziej. Z jednej strony ma banana na twarzy, bo film jest taki życiowo ciepły, że aż się człowiekowi robi lepiej na duszy. Z drugiej zaś, człowiek ma takie głębokie poczucie, że niby starzenie się jest niefajne, ale za nic, za żaden skarby świata nie wróciłby do czasów, kiedy miał naście lat. Wiecie, oglądanie filmów o dojrzewaniu jest niemal tak bardzo żenujące jak samo dojrzewanie, ale trwa godzinę z kawałkiem, a czasem dwie, a nie kilka lat.

“Najważniejsze we wspomnieniach jest to, żeby mieć się gdzie zatrzymać i tam je wspominać” (Blask fantastyczny)

Na seansie Ready Player One dobrze się bawiłam i zapewne obejrzę jeszcze nie raz i nie dwa, ale sama nie wiem, co myślę. Zagrane nieźle przez tych co nieźle, bo wiecie Simon Pegg i Mark Rylance są fajni. Dzieciaki takie niezbyt szalenie dobre i zdecydowanie mniej interesujące od avatarów. Zakochałam się na napisach początkowych i byłam absolutnie zachwycona, ale potem było różnie. Bohaterowie grają w grę i są bohaterami gry. Chwilami nieco za mało sentymentalne jak na film, który miał być filmem o sentymentach. Filmu trzeba bronić, bo nie do końca broni się sam. Warto obejrzeć, bo piękny chwilami niezwykle i za środkową część będącą hołdem dla filmu, na którym boi się chyba każdy.

“Jeśli wykluczy się niemożliwe, to, co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą.” (Straż! Straż!)

Ominęła mnie część rozrywek dziecięco-młodzieżowych. Obce mi były automaty do gier, a gry na komputerze zaczęłam i skończyłam na Doomie. Dziwnym zatem nie jest, że nie grałam w grę, ale – nic straconego! – oglądając Larę Croft czułam się jakbym grała w grę. Wypisz wymaluj jak podczas seansu Księcia Persji. Przyzwoita przygodówka, którą ogląda się bezboleśnie i bez większych emocji. Całkiem sympatyczne, bez specjalnej głębi, z ciekawym początkiem i fajną końcówką. Vikander się stara i jest pięknie opalona, aż jej zazdroszczę. Miły drugi plan i stanowczo za młody Dominic West jako Daddy Croft.

I nie, nie widziałam jeszcze Avengersów. Zbieram się. Zbieram siły na to, że na pewno wszyscy zginą i będę musiała rok czekać na to, czy obrazić się śmiertelnie, bo wszyscy giną, czy orzec, że te dranie nas zrobili, bo wszystko dobrze się skończy. Ale dobrze się skończy, co nie?