OSC Telegram #2

by oscetc

Człowiek jednak łatwo przywyka do tego, co miłe, lekkie i przyjemne. Jakoś brakuje mi weny, czasu i zapewne jeszcze czegoś na regularny, przydługi i, tradycyjnie, pełen absurdalnych dygresji wpis, a taki telegram to pyk, pyk i gotowe. A jak przyjemnie się toto układa w głowie! Kilka minut, kilka zdań, siadam i piszę, i jest. Nie muszę się zastanawiać, czy nie za długie, czy nie za dygresyjne albo jakiekolwiek inne. Zostawiam was z odsłoną drugą OSC Telegram, a w niej #Spider-Man: Homecoming, #Jupiter Ascending i #Baby Driver.

#Spider-Man: Homecoming

Nigdy nie byłam wielką fanką Spider-Mana. Pierwszy film Raimiego sprzed 15 (!) lat jak cię mogę, drugi podobał mi się bardzo, a trzeci zostawił mnie z wielkim WTF, bo powiedzieć o nim, że był absurdalny, to jakby nic nie powiedzieć – głównie pamiętam mnogość amerykańskich flag powiewających na wietrze. Poza tym Tobey Maguire wyglądał jakoś tak dorośle. Potem były dwa filmy z jakże uroczym Andrew Garfieldem, którego swoją drogą bardzo lubię, ale wypada się przyznać, że świetnie pamiętam Garfielda, ale fabułę jakoś mniej. Na Homecoming szłam zatem bez większych oczekiwań. I co? I okazało się, że wyszłam z kina więcej niż zadowolona. Ta odsłona miała zdecydowanie najlepszy scenariusz. Film był odpowiednio zabawny, uroczy i dobrze się oglądał. Holland to bardzo odpowiedni człowiek do tej misji. Jest jak jego Spider-Man, miły i solidny. I NARESZCIE uwierzyłam, że jeszcze chodzi do szkoły. Ba, wiedzie nastoletnie, chwilami żenujące życie, w którym bywa obiektem drwin, ma kumpla, chciałby imprezować ze znajomymi, musi odrabiać lekcje, a w wolnych chwilach składa Gwiazdę Śmierci z LEGO. Ja to absolutnie kupuję i to, na razie, bo czekam na sequel, moja ulubiona odsłona filmów o Spider-Manie. Tony Stark jest, jak zawsze, ale to wiadomix, osom. Happy takoż przefajny. I jakże miło się ogląda Keatona, który jest straszny nawet bez wdzianka. Na plus dwa bonusy. Epizodziki Kapitana Ameryki to jeden, jestem zachwycona. Karen to dwa – zawsze chciałam mieć Travisa, ale mogę mieć i Karen, a obsadzenie w tej roli Connelly jest ślicznym zabiegiem castingu, nie ma jak rodzina. Warto.

#Jupiter Ascending

Ten film jest jak wydmuszka, która wygrała w konkursie na najpiękniejszą wydmuszkę roku 2015. Oszałamia wizualnie, jest absolutnie przepiękny i bardzo żałuję, że nie obejrzałam tego w kinie. Wygląda trochę tak jakby Wachowscy naoglądali się za dużo filmów Marvela, zachwycili się Pacific Rim, a potem spędzili trzy noce na oglądaniu Transformersów i postanowili nieco wpleść w to, co robią, ale nie do końca im się udało. Jeżeli wyłączycie myślenie i skupicie się na doznaniach wizualnych, będziecie zachwyceni. Jeżeli jednak tego nie potraficie, ostrzegam, że fabuła pochlipuje gdzieś w kąciku niemal jak Licho w książkach Marty Kisiel. Aktorsko również nie powala. Channing Tatum wygląda jak zmutowany elf i kiedy przemieszcza się w butach grawitacyjnych, like gdziekolwiek, wygląda jakby jeździł na wrotkach – kolana zgięte, plecy pochylone i szus. Mila Kunis ma piękne nakrycie głowy w jednej ze scen, a poza tym sporą część ekranowego czasu zajmuje jej mycie klopów lub bambi look, kiedy jest wyjątkowo naiwna, czyli niemal zawsze. Eddie Redmayne wygląda i mówi jak Voldemort, jest szalenie przerysowany (i to nie tylko dlatego, że go nie lubię). Masa wad, ale warto obejrzeć. Aaaaa, i przez chwilę jest James D’Arcy, a to zawsze duży plus i wartość dodana.

#Baby Driver

Co do zasady lubię filmy Edgara White’a. Nie przekonał mnie Scott Pilgrim lata temu, ale właśnie daję mu drugą szansę, więc zobaczymy. Zakochałam się za to w Shaun of the Dead od pierwszego wejrzenia, do The World’s End wracam chętnie raz na jakiś czas, bo to osom film, zaś mój związek z Hot Fuzz miał różne fazy, ale aktualnie jesteśmy przyjaciółmi. Drugi dzień z rzędu polazłam do kina (po Spider-Manie, ofkorsix) i znowu jestem na tak. Wyszłam z kina bardzo zadowolona, fantastycznie się bawiłam. I, uwaga, nie mam żadnych zastrzeżeń, co chyba oznacza, że zaczynam się starzeć. Dotychczas zazwyczaj nie pasował mi Ansel Elgort, ale w Baby Driver bardzo mi się podobał, był świetnie obsadzony, mogę fanować. Muzyka kupiła mnie absolutnie, wrzuciłam już sobie na playlistę całość, podobnie jak po Strażnikach Galaktyki, przy czym rozczula mnie dogłębnie fakt, że panowie od obu filmów sprawdzili, czy im się piosenki nie powtarzają. Baby Driver jest fajnie wyważony, momentami absolutnie odjechany, a chwilami spokojnie poprowadzony. Fantastyczne momenty, kilka wzruszających, które absolutnie kupują widza. Przede wszystkim jednak piękne pościgi. Scena otwierająca film zostawiła mnie w zachwycie, a moją szczękę piętro niżej, a potem wcale nie było gorzej – ucieczka bez samochodu kupiła mnie w stu procentach, szczególnie ucieczki po schodach ruchomych. Fajny klimat retro. I obsada. O Elgorcie już było, ale nie tylko on robi ten film. Lily James na zawsze pozostanie chyba dla mnie Elizabeth Bennet, nie kocham jej wielce, ale tutaj była odpowiednio obsadzona. Spacey jak zawsze w formie, ale jakby się nieco zaokrąglił. Foxx się chyba wcale nie starzeje, a najfajniej ogląda się Hamma, który wygląda fenomenalnie i jest bardzo fajnie napisany. Reszta obsady zbytnio nie odstaje, jest kilka miłych epizodów (jak choćby Paul Williams III) i świetna scena z dzieciakiem. Warto.

Skoro, jak widać, forma mi się nadal podoba, co jeszcze zapewne będzie? #Doktor Who (o ostatnim sezonie + o nowym Doktorze, bo na razie muszę się z tą myślą oswoić), #Wonder Woman (o moich uczuciach i odczuciach), kolejnej odsłonie #Piratów z Karaibów (czyli o tym, jak mnie ta seria zachwyca), książkach #Brysona i ich świetnych tłumaczeniach, strasznie głupich filmach made by #Hallmark, #polskiej fantastyce, #Johnie Wicku, bo nikt tak nie walczy jak on i może książkach #Luisa Montenero Manglano, bo czemu nie?.